Strona główna Łąki na Klinach POLEMIKA z niezgodnymi z wiedzą naukową tezami naukowców UR, zawartymi w artykule sponsorowanym opłaconym przez dewelopera

POLEMIKA z niezgodnymi z wiedzą naukową tezami naukowców UR, zawartymi w artykule sponsorowanym opłaconym przez dewelopera

przez Akcja Ratunkowa dla Krakowa

Uwaga: Poniżej publikujemy polemikę naukowców dr Joanny Kajzer-Bonk oraz mgr Macieja Bonka z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Polskiej Akademii Nauk tezami zawartymi w artykule sponsorowanym w formie wywiadu z dwójką naukowców z prof. Mirosławem Kasperczykiem i dr hab. inż. Piotrem Kacorzykiem z Uniwersytety Rolniczego w Krakowie. Wywiad dotyczył utworzenia Użytku Ekologicznego „Łąki na Klinach”.

Artykuł został opłacony przez dewelopera, który, kilka dni przed głosowaniem Rady Miasta Krakowa na temat utworzenia Użytku Ekologicznego Łąki na Klinach”, rozpoczął bezwzględną walkę w krakowskich mediach publikując szereg sponsorowanych artykułów,  zawierających treści niezgodne z wiedzą naukową.  Więcej na ten temat.

POLEMIKA

"Materiał promocyjny partnera" w krakowskiej "Gazecie Wyborczej" zawiera nieścisłości

Artykuł pt.Wielkie emocje wokół (rzekomo) dzikiej łąki na krakowskich Klinach. Co na to naukowcy – znawcy łąk i roślin chronionych?”, opublikowane jako „materiał promocyjny partnera” w krakowskiej „Gazecie Wyborczej”, zawiera nieścisłości. Należy zacząć od samego tytułu, w którym autorzy najpewniej chcą ukierunkować czytelnika na interpretację, jakoby zespół łąk na Klinach nie był dziki. To swoista manipulacja, gdyż w Polsce w zasadzie nie ma czegoś takiego jak dzika łąka, większość z nich powstała jako zbiorowiska wytworzone i utrzymywane przez człowieka. Zatem można wywnioskować, że ktoś, kto broni dzikości w mieście, tutaj się pomylił. Oczywiście, każda łąka na tle blokowiska czy hipermarketu jest bardziej dzika niż urbanistyczne otoczenie, jednak nie ma potrzeby nazywać łąk „rzekomo dzikimi”. Zresztą, o antropogenicznym pochodzeniu łąk wspomina jeden akapit komentowanego tekstu.

Kliny. Łąka jak obraz van Gogha

Kolejną nieścisłością jest informacja o tym, że teren Klinów nie jest już cenny przyrodniczo. Ta informacja jest sprzeczna z wiedzą o tym terenie. W obowiązującym „Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego obszar Łąk na Klinach znajduje się na mapie cennych siedlisk i wodnych korytarzy ekologicznych, w obrębie wydzielenia o walorach przyrodniczo-krajobrazowych Łąki Kobierzyńskie. Wykazała to również dokumentacja przyrodnicza sporządzona na zlecenie Miasta Krakowa. Warto podkreślić, że profesorowie Uniwersytetu Rolniczego wypowiadający się w artykule są też autorami ekspertyzy wykonanej na zlecenie inwestora, która jest merytorycznie, delikatnie mówiąc, słabej jakości. Opinie opierają się na podstawie kilkudniowych obserwacji w kwietniu i dwóch kontroli na początku maja br. tj. w nieoptymalnym terminie (zważywszy na dodatkowe uwarunkowania – opóźnienie sezonu wegetacyjnego związanego z chłodną wiosną). To tak, jakby spojrzeć na fragment cennego obrazu, dajmy na to van Gogha, i dojść do wniosku, że jest nic nie wart. Ekspertyza, która nie obejmuje całego sezonu wegetacyjnego, jest po prostu nierzetelna. Nie można jej traktować poważnie, gdyż nie bierze pod uwagę wielu potencjalnie występujących chronionych gatunków roślin i zwierząt o zawężonej do kilku tygodni w roku aktywności (np. chronione prawem polskim i wspólnotowym modraszki telejus i nausitous, które wykryć można wyłącznie w lipcu i sierpniu czy derkacza, który nie pojawia się w Polsce wcześniej niż w maju). To m. in. te gatunki były na tym terenie wykazywane wcześniej i nawet jeżeli siedlisko z powodu braku użytkowania traci swoje walory, nie można mówić, że nie jest ono cenne przyrodniczo. Teren traci (ale nie stracił!) swoje wartości przyrodnicze powoli, w wyniku zaprzestania koszenia, a nie celowej, czynnej dewastacji. To mocne słowo, za mocne. Tu warto dodać, że przed ingerencją polegającą na częściowym zaoraniu gleby na omawianym terenie na zlecenie inwestora, teren nie był zdewastowany.

Małe enklawy nie wystarczą

Wątpliwości budzi również stwierdzenie, że jedynym ratunkiem dla kosaćców syberyjskich i pełników jest przeniesienie na inną łąkę. Po pierwsze, skoro utrzymują się w siedlisku pomimo wieloletniego braku użytkowania łąki, to najpewniej jest to siedlisko jest dla nich optymalne, a trwałość populacji można zapewnić wprowadzając odpowiedni system koszenia (np. raz w roku we wrześniu). Po drugie, nie ma gwarancji, że przeniesione w miejsce zastępcze rośliny przyjmą się. Przenoszenie czy to roślin czy zwierząt w nowe miejsca zawsze jest związane z ryzykiem śmiertelności osobników i brakiem aklimatyzacji w nowej lokalizacji. Ale nie to jest zasadniczy problem. Proponowane przeniesienie osobników gatunków chronionych do małych enklaw o łącznej powierzchni 0.3021 ha doprowadzi to trwałych i nieodwracalnych zmian: zaniku i fragmentacji siedliska. I teraz należy rozważyć różne możliwości. Pierwsza, to że kosaćce i pełniki (choć należy podkreślić, że to nie jedyne wartości przyrodnicze tych łąk) zostaną przesadzone w potencjalnie optymalne dla nich miejsce, gdzie wcześniej nie występowały. Tu właśnie może okazać się, że nie trafiamy z miejscem, bo skoro rośliny nie występowały w nim wcześniej, to po prostu pewne warunki siedliskowe mogą się nie zgadzać i rośliny nie przyjmują się. Kolejna opcja to przesadzenie tych roślin w miejsce, gdzie już występują, a więc w siedlisko z pewnością dogodne. O ile jednak uda się uratować te konkretne osobniki, to pozwalamy na utratę siedliska, gdzie one już występowały. W efekcie biorąc pod uwagę przestrzenne funkcjonowanie populacji organizmów w danym regionie nie robimy nic, bo dla zachowania gatunku na wybranym obszarze trzeba nie tylko zadbać o liczbę osobników, ale też o to, aby miały jak najwięcej siedlisk i/lub jak największą powierzchnię dogodnego siedliska. Tak więc, chcąc chronić gatunki łąkowe, nie należy wyłącznie dbać o konkretne osobniki ale o to, aby w danej skali przestrzennej występowała odpowiednia liczba i wielkość siedlisk dogodnych dla gatunków, które chcemy chronić. W tym kontekście rezygnacja z tworzenia użytku ekologicznego na Klinach jest zmniejszaniem zarówno powierzchni siedlisk jak i ich liczby, a to poważny krok w kierunku zaniku gatunków na jakimś obszarze.

Zabudowa sprzeczna z prawem

Ciekawa jest również odpowiedź na pytanie co rośnie na Klinach. Powiemy sarkastycznie:  jeżeli ekspertyzę wykonuje się w kwietniu, to faktycznie, trudno coś oprócz głogu i tarniny wykryć.

To, że p. Kasperczyk nie widzi w danym działaniu (przywrócenie pierwotnego stanu łąki) sensu, jest raczej jego prywatną opinią, a koszty przywrócenia łąki w porównaniu z usługami ekosystemowymi, jakich ona dostarcza w długiej skali, mogą być jednak bardzo niskie, a całość działań opłacalna.

Co więcej, właśnie podkreślany przez p. Kasperczyka fakt antropogenicznego pochodzenia łąk jest argumentem za tym, że właśnie łąkę można odtworzyć. Gorzej byłoby z torfowiskiem, jeziorem czy dużym starorzeczem, które siłami natury powstają przez setki lub nawet tysiące lat.

Jest też pewnego rodzaju mijaniem się z faktami następujący fragment tekstu „…brak elementarnej wiedzy u mieszkańców. Staram się to wprawdzie tłumaczyć możliwie prosto i zrozumiale. Ale natrafiam na szokującą wręcz niechęć do przyjmowania wiedzy – zarówno po stronie części radnych, jaki i niektórych mieszkańców uważających się za obrońców przyrody„. Przypominamy, że w obronie Klinów przed zabudową wypowiadali się również naukowcy, m.in. pracownicy Uniwersytetu Jagiellońskiego będący jednocześnie mieszkańcami Krakowa.

Mało rzeczowa jest wypowiedź dotycząca poprawy jakości powietrza w Krakowie. To już jest pewnego rodzaju science fiction, a może nawet bardziej fiction. Powołanie się na produkcję tlenu przez łąkę jako sposobu na walkę ze smogiem to mieszanie ludziom w głowach. Jest oczywiste, że w zimie fotosynteza jest niska, również jesienią (choć dobrze kultywowana łąka ma sporą obfitość roślin dwuliściennych prowadzących fotosyntezę dłużej niż trawy) i nie tylko na łące. Tyle, że w walce ze smogiem nie chodzi o ilość tlenu, ale o możliwość wentylacji miasta w celu uniknięcia gromadzenia się zanieczyszczeń powietrza, a ta jest znacznie utrudniona jeżeli stawia się bloki kosztem otwartej przestrzeni. W tym kontekście, nawet łąka zarośnięta nawłocią pełni swoją funkcję.

 
 

Warto też dodać, że zabudowa siedliska chronionych gatunków oraz miejsca ich występowania, jest po prostu sprzeczna z prawem. Gatunki, dla których łąka jest siedliskiem (nie tylko odwracający w tekście uwagę od szeregu innych organizmów kosaciec syberyjski) bezsprzecznie tam występują i mając na uwadze ich dobro, należy przede wszystkim podjąć kroki, aby chronić je na miejscu. Co więcej, trudno tu wyznaczyć granicę np. liczby osobników czy stanu zachowania siedliska, przy którym można dopuścić do inwestycji. W tym jednym przypadku ktoś zniszczy lub przeniesie „tylko” 20 kęp kosaćca syberyjskiego (oraz szeregu innych organizmów, o których w komentowanym artykule z jakichś względów nie ma informacji). Za rok, w innym miejscu ktoś powie, że gdzieś jest ich tylko 50… I tak sukcesywnie będzie ubywać siedlisk gatunków chronionych.

Kliny. Inwestor wiedział, co kupuje

Według nas ważny jest też szerszy kontekst, w którym powstał artykuł. Inwestor chcący na spornym terenie wybudować domy, stawia się w roli poszkodowanego, tymczasem dokonał wykupu łąk po stworzeniu zleconej przez miasto pełnej dokumentacji do planowanego użytku ekologicznego oraz rozpoczęciu procedowania utworzenia użytku ekologicznego, a więc miał on wiedzę o wartościach przyrodniczych terenu i ryzyku związanym z planowaniem inwestycji. Należy podkreślić, że inwestor rozpoczął prace bez zgody na niszczenie siedlisk. Wystąpił po nią post factum dopiero w czerwcu br. Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Krakowie wydał odmowną decyzję, argumentując, iż wydanie zgody na niszczenie siedlisk „możliwe jest tylko wtedy, kiedy wynika z koniecznych wymogów nadrzędnego interesu publicznego w tym wymogów o charakterze społecznym lub gospodarczym lub wymogów związanych z korzystnymi skutkami o podstawowym znaczeniu dla środowiska (art. 56 ust. ust. 4 pkt 6 ustawy o ochronie przyrody)”. Decyzja ta jasno podkreśla, że nie ma większego znaczenia, czy na Klinach powstanie użytek ekologiczny oraz kiedy rozpoczęto starania o jego utworzenie. Inwestor miał czas, aby przed wykupem działek upewnić się, czy względy środowiskowe (występowanie chronionych w Polsce gatunków roślin i zwierząt) pozwolą na zabudowę tego terenu.

Autorzy:

Dr Joanna Kajzer-Bonk, biolog, pracownik Instytutu Zoologii i Badań Biomedycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorka publikacji naukowych dotyczących ekologii organizmów łąkowych.

Mgr Maciej Bonk, biolog, pracownik Instytutu Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk, autor publikacji naukowych z zakresu ochrony przyrody i ekologii, koordynator i wykonawca badań w ramach Państwowego Monitoringu Środowiska oraz w projektach dotyczących zwalczania gatunków obcych inwazyjnych.

Więcej na ten temat

1 Komentarz

Zostaw swój komentarz