Miniony weekend spędziliśmy w Rzeszowie na zaproszenie lokalnych ruchów miejskich (Strefa Działań Miejskich, Stacja Rzeszów DZIKI – dzięki za gościnę!). To był już czwarty, po Krakowie, Łodzi i Warszawie, międzymiastowy zjazd ruchów miejskich. Zwiedzaliśmy miasto z perspektywy aktywistów i wróciliśmy z głowami pełnymi inspiracji.
Rzeszów ma swoje uroki – piękne kamienice na Starym Mieście, kompaktową zabudowę… ale ma też niemałe wyzwania. Przez lata powstawały tu inwestycje w stylu „na bogato”, ale niekoniecznie z myślą o funkcjonalności. Przykłady? Okrągła kładka w centrum czy najwyższy budynek mieszkalny w Polsce, który wyrósł w miejscu regularnie zalewanym przez Wisłok.
Największym problemem miasta jest przestrzenny chaos. Nowe osiedla zupełnie nie pasują skalą, a planowana Wisłokostrada przypomina nam temat Trasy Pychowickiej i Zwierzynieckiej w Krakowie. Znaleźliśmy sporo podobieństw – zarówno jeśli chodzi o zagrożenia, jak i o sposoby działania aktywistów.
Ale najlepszym „wow” w Rzeszowie nie są architektoniczne fajerwerki, tylko ludzie – pełni pasji, zaangażowania i determinacji, żeby zmieniać swoje miasto na lepsze, mimo trudności. To oni pokazali nam Rzeszów okiem lokalsów, świetnie się nami zaopiekowali i sprawili, że czuliśmy się jak wśród swoich.